25-letnia bydgoszczanka walczy z ciężką...
26 lutego 2021, 00:30
Sara zachorowała w 2019 roku. Gdy miała zaledwie 23 lata, zdiagnozowano u niej nowotwór złośliwy jajnika w czwartym stadium. - Zważając na mój wiek i specyfikę tego nowotworu, diagnoza została postawiona dosyć późno. Ta choroba po prostu nie dotyka osób w moim wieku. Pierwszymi objawami były plamienia, ból w podbrzuszu, ciągłe uczucie głodu, mimo iż byłam syta po dwóch kęsach pożywienia, oraz parcie na mocz. Lekarze specjaliści zbagatelizowali mój przypadek, myśląc, że mam tylko zwykłe torbiele na jajniku, które będą do usunięcia laparoskopowo za kilka miesięcy - opowiada dziewczyna.
Niestety, podczas operacji, którą przez złe wyniki krwi przyspieszono, okazało się, że jest to nowotwór złośliwy, już z przerzutem do jamy otrzewnej, jamy brzucha trzonu i krzywizny żołądka. Po krótkim czasie okazało się, że są już też przerzuty do węzłów chłonnych.
Kolejne próby bez rezultatów
Pod koniec 2019 roku Sara otrzymała pierwszą chemioterapię. - Po 16 dniach wypadły mi włosy, zaczęłam czuć się bardziej zmęczona i obolała. Pierwsze trzy chemie zniosłam bardzo dobrze, ale każda kolejna powodowała coraz gorsze wyniki krwi. Po zakończonej chemioterapii tomograf pokazał przerzut do śledziony, który nacieka na płat wątroby, przeponę oraz jamę brzucha. Zalecona została operacja, podczas której usunięto mi m.in. całe narządy rodne - mówi bydgoszczanka.
Kolejne próby leczenia nie dawały rezultatów. Wtedy Sara trafiła do kliniki z Gdańska, gdzie zaproponowano jej alternatywne metody leczenia, które dały nadzieję na lepsze funkcjonowanie. - Jestem pewna, że gdyby nie wlewy z kliniki oraz dalsze leczenie właśnie w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym już by mnie tu nie było - zaznacza.
Kolejne badania tomografem nie przyniosły dobrych wyników - nowotwór zaatakował przestrzeń między przeponą a śledzioną, klatkę piersiową, węzły chłonne w pachwinie, jamie brzucha oraz zmiany w obrębie szyi i odbytu. Rozpoczęto leczenie chemią, które nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, a dalsze jej podawanie byłoby dla Sary niebezpieczne. Aby funkcjonować na co dzień, konieczne jest stosowanie plastrów z morfiną, bez których trudno się obyć. Wyniki krwi Sary poprawiły się, ale stan neutrocytów nie pozwala na dalsze wdrożenie leczenia.
Droga terapia bez refundacji
Kiedy tylko wyniki krwi się unormują, Sarze zostaną podane trzy cykle nowej chemii oraz kontynuowana będzie terapia w prywatnej klinice w Gdańsku. Ta niestety nie jest refundowana, a jej miesięczny koszt to 30 tys. zł. Do tego dochodzą koszty związane z dojazdami z Bydgoszczy do Gdańska, noclegi i leki, które zażywa na co dzień. Sara jest również w stałym kontakcie z niemiecką kliniką. Jeżeli wyniki krwi nie będą pozwalały na podanie chemioterapii lub jej przyjmowanie będzie działać niekorzystnie, będzie leczyć się poza granicami kraju.
Leczenie Sary wesprzeć można TUTAJ.
Fot . Agnieszka Pajurska Photography
,
Dodaj komentarz